niedziela, 11 maja 2025

Warfare

 Jest nowy film Alexa Garlanda. Ten angielski najpierw scenarzysta, potem również reżyser zrobił na mnie duże wrażenie w zeszłym roku filmem "Civil War". W moim odczuciu to trochę taki nasz Smarzowski - jeden z niewielu reżyserów, który po seansie niezłego kina zostawia widza jak po walnięciu obuchem i każe się zastanawiać nad tym co właśnie obejrzał. Tym razem bardzo szybko powstał kolejny film, bo na planie "Civil War" pracował konsultant od scen militarnych (szturm Białego Domu), który opowiedział Galardowi o swojej służbie w Navy Seals w Iraku. Było to na tyle interesujące, że w zasadzie zaraz po premierze "Civil War" zaczęli pracę nad "Warfare". Film opowiada historię nieudanej akcji zabezpieczenia obiektu w listopadzie 2006 w Ar-Ramadi w Iraku. Jest to taka trochę kameralna wersja "Black Hawk Down" Ridleya Scotta, ale bez właściwej dla niego wizualności i rozmachu. Garland ma unikalną umiejętność przekonania widza, że jest świadkiem prawdziwych wydarzeń, a nie filmu na ich podstawie. Bardzo mocno stawia na realizm, ale na swoich warunkach. W tym wojennym filmie mamy tylko jedną ofiarę śmiertelną oraz nigdy nie pokazano nam przeciwnika. A mimo to ogląda się z zapartym tchem. Warto oglądać z dobrym dźwiękiem, bo w przypadku filmów tego reżysera tło dźwiękowe bardzo robi klimat. Dlatego właśnie oprócz piosenki na początku i na końcu nie ma tu muzyki, nawet ilustracyjnej.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz