Paul W.S. Anderson chyba ma jakieś znajomości w branży filmowej. Dostają mu się ciekawe tytuły, które potrafi wzorcowo spaprać. I nikt z tego nie wyciąga wniosków. No, może ja...
Alien vs. Predator był filmem takim sobie, cała seria Resident Evil się stacza z każdym kolejnym, a już chyba piąty odcinek jest w produkcji. A teraz jeszcze pozwolono mu zekranizować Trzech Muszkieterów. Dostał nawet w miarę doświadczonego w tych klimatach scenarzystę Andrew Daviesa (Rozważna i romantyczna, Duma i uprzedzenie, Fanny Hill, Doktor Żywago, Opactwo Northanger, Moll Flanders, obie części Bridget Jones). Nie pomogło.
Gniot wyszedł niemiłosierny. Postacie całkowicie nieprzekonujące, scenariusz jakiś taki miałki, obraz kolorowy aż do pstrokatości, ale sensu w tym wszystkim nie widać. Mila Jovovich (prywatnie żona reżysera) robi głupie miny i nie może się zdecydować, czy ma być ponętna czy zimna i skorumpowana czy tylko zabawna. Atos zachwyca głosem jak z Transformersów, Portos jest tylko cieniem Tytusa Pullo, Legolas jako książe angielski jakiś taki fircykowaty. Nawet Christoph Waltz nie bardzo ma co ze sobą zrobić choć przecież sporo z roli demonicznego kardynała Richelieu mógłby wykrzesać. Postać Plancheta to chyba wogóle nie z tej bajki - może był przeciąg i im kartki w scenariuszu poprzekładało. Nie wiem co miał ten film osiągnąć, ale nawet bez większych ambicji to i tak się nie udało. Co gorsza zostawiono furtkę do dalszego ciągu.
Oj, stacza się kino rozrywkowe i to bardzo.
ja z książki Dumasa zapamiętałam Aramisa - przystojnego, rozmodlonego niedoszłego księdza, który szarmancko rozpalał kobiece serca. w dotychczas oglądanych przeze mnie ekranizacjach "Trzech Muszkieterów" Aramis taki właśnie był - cudownie niezdecydowany między niebieską a ziemska miłością.
OdpowiedzUsuńa tu był właściwie żaden :( podobnie jak pozostali muszkieterowie...