sobota, 8 września 2012

Królewny Śnieżki i 14 krasnoludków

Tematów za które Hollywood się bierze podwójnie jest bez liku, chociaż najczęściej jest tak, że konkurencyjna wytwórnia chce zrobić film niejako korzystając z rozgłosu i trochę licząc na pomyłkę widza. I najczęściej ten drugi film jest dużo gorszy (przykładami są np. "Transformers" i "Transformer", dwie wersje Robin Hooda, "Bug's life" Pixara i "AntZ" Universalu czy też tegoroczne "Abraham Lincoln łowca wampirów" i "Abraham Lincoln vs. zombies"). Tym razem jest trochę inaczej. Pani Melissa Wallack - niezbyt znana mi jako scenarzystka napisała dwie wersje opowieści o królewnie Śnieżce i o dziwo obie w tym samym roku doczekały się ekranizacji.
Najpierw pojawił się film "Mirror mirror" z podstarzałą już Julią Roberts, Lilly Collins (córka Phila!), Nathanem Lanem (jak zwykle rewelacyjnym) i Seanem Beanem (specjalista od takich ról). Reżyserował wywodzący się z Bollywood Tarsem Singh (którego "Immortals" już kiedyś opisywałem). Widać tu wpływy indyjskiej kinematografii. Jest bajecznie, kolorowo, słodko i z obowiązkową musicalowo wytańczoną piosenką, która angażuje całą obsadę, na końcu. Za muzykę odpowiada nie kto inny jak sam Alan Menken (też już o nim pisałem), autor takich hitów jak "Zaplątana", "Pocahontas", "Hercules", "Piękna i bestia", "Dzwonnik z Notre Dame", "Zaczarowana", "Rogate ranczo", "Aladyn", "Mała syrenka" czy też jeszcze sprzed czasów Disneya mój ulubiony "Mały sklepik z horrorami".
A na drugim brzegu tęczy objawił się mroczny i straszny film "Królewna Śnieżka i łowca". Reżyser niezbyt znany, ale obsada już całkiem całkiem. Chris Hemsworth (Thor z Avengersów) jako tytułowy łowca, zupełnie nieprzystająca do tej historii Kristen Stewart i niesamowita Charlize Theron. O ile panna Stewart powinna była poprzestać na sadze Zmierzch, bo na Śnieżkę się absolutnie nie nadaje (gdzież ta legendarna piękność?) to Charlize Theron jako Królowa jest wyśmienita. Doskonale pokazała zarówno zabójczą (w dosłownym tego słowa znaczeniu) urodę jak też jej głód i przemijanie. Film dopieszczony  jeżeli chodzi o stronę wizualną, na szczęście efekty specjalne nie przytłaczają, ale dopełniają całości. Bardzo sprytnie zrobione krasnoludki, których w odróżnieniu od poprzednika grali aktorzy niezbyt wysocy, ale jednak prawie normalnego wzrostu komputerowo potem pomniejszeni. Dzięki temu obsada krasnalowa jest wręcz wyśmienita z Bobem Hoskinsem na czele.
Gdyby dało się te dwa filmy połączyć, do obsady drugiego wrzucająć zamiast Stewartówny córeczkę Philla Collinsa i dodatkowo Seana Beana jako króla wyszło by idealnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz