niedziela, 21 kwietnia 2013

Anglik to jednak specyficzna kategoria człowieka

W 1966 roku w kinach pojawiła się komedia kryminalna z Michaelem Cainem i Shirley MacLaine pod tytułem "Gambit". Potencjał tej historii pióra scenarzysty Sidneya Carrolla zauważyli po 40 latach twórcy wielkiego amerykańskiego kina bracia Ethan i Joel Coenowie. Na podstawie tej historii napisali własny scenariusz, zatrudnili reżysera Michaela Hoffmana (który zabłysnął historią Tołstoja w filmie Last Station"), zadbali o odpowiednią obsadę i dostaliśmy małą perełkę. Nie wszystkie filmy Coenów są dla mnie strawne, ale jednocześnie są oni autorami tak wyśmienitych tytułów jak Fargo, Arizona Junior, Hudsucker Proxy, No country for old men czy True Grit. Dla mnie są synonimem bezkompromisowej jakości starego, dobrego kina, które nie jest nastawione na efekty specjalne, tanią papkę dla mas i pieniądze, pieniądze, pieniądze. Jednym słowem Twórcy przez duże Tfu. Z dużymi więc oczekiwaniami do tego filmu usiadłem i nie zawiodłem się.
Co prawda to Amerykanie, ale jednak udało im się ukazać prawdziwego angielskiego gentelmana, który gentelmanem pozostaje nawet w niekompletnej garderobie i nie straszne mu żadne przeciwności losu. A któż mógły zagrać Anglika lepiej niż najlepszy ostatnio angielski aktor Collin Firth? Bez szarżowania pokazał komediową stronę swojego talentu. Dzielnie sekundowali mu Alan Rickman i Stanley Tucci, trochę mniej dzielnie nieco już postarzała Cameron Diaz.
Jak to w prawdziwej komedii pomyłek nic nie idzie zgodnie z planem, a problemy do rozwiązania zdają się narastać lawinowo. Szczególnie dobre wszystkie sceny w Savoyu. W moim przekonaniu Firth tylko udowodnił, że Oscara dla najlepszego aktora nie dostał przypadkiem.
Niedługa (poniżej 90 minut), ale soczysta rozrywka na niezobowiązujące popołudnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz