Wojtek Smarzowski jest doskonałym obserwatorem, a jeszcze lepszym portrecistą. Co ważniejsze potrafi tak zrobić film, żeby widz po senansie jeszcze długo miał go w pamięci i nawet nieświadomie, ale rozważał podane tam tematy.
Ten 50-letni reżyser i scenarzysta jak sam mówi dla pieniędzy robi seriale i reklamy (m.in. "Na Wspólnej", BrzydUla", reklamy Plusa i Telekomunikacji Polskiej), ale już filmy pełnometrażowe kręci z potrzeby twórczej. Z pożytkiem dla polskiej kinematografii, która głupiutkimi ni-to-komediami już ledwo dyszy. Choć na takim tle łatwo stać się wybitnym, to w moim odczuciu Smarzowski jest wybitnym między wybitnymi.
Dał o sobie znać głośniej filmem "Wesele" (bo kto by tam zwrócił uwagę, że wcześniej była "Małżowina" i scenariusz do "Sezonu na Leszcza"). Potem były "Dom zły" i "Róża", a teraz mamy "Drogówkę".
Pierwotnie miał się ten film nazywać "7 dni". Faktycznie dzieje się w takim okresie. Opowiada o 7 policjantach z drogówki, z których każdy jest skażony jednym z 7 grzechów głównych. Każdy też ponosi za to odpowiednią karę.
Mocne strony tego filmu:
- jak zwykle u Smarzowskiego scenariusz. Własnego autorstwa (dotychczas tylko "Różę" napisał mu ktoś inny) z wyśmienitymi dialogami, bardzo naturalnymi - nic tu nie trąci plastikową sztucznością. Historia jest pogmatwana ale dopieszczona. Jak wreszcie poukladamy sobie wszystkie klocki, to się okazuje, że każdy mały szczegół nam podsuwany wcześniej mógł mieć znaczenie w obrazie całości. Nie ma w tym filmie przypadkowych lub nieprzemyślanych scen.
- aktorzy. Od lat już wspólpracuje ze sprawdzoną ekipą i to procentuje. Jak sam mówi niewiele ma do powiedzenia na planie, bo przy takiej ekipie, rzadko kiedy trzeba ich korygować. Tym razem również zagrali wybitnie, szczególnie świetna rola Bartka Topy.
- drugi plan. Tu nic nie zostało pozostawione przypadkowi. Tło historii jest przygotowane bardzo starannie. Oglądając mamy wrażenie głębi, to co widzimy jest tylko powierzchownym rysem czegoś znacznie pełniejszego i bardzo realnego.
-dużo małych smaczków. Nie będę wymieniał, żeby nie zdradzać niespodzianek.
Słabsze strony:
- zdjęcia i montaż. Użycie różnych kamer, filmików z komórek, zapisów z monitoringu jest początkowo trochę męczące. Taka narracja wymaga od widza przyzwyczajenia. Po seansie dochodze jednak do wniosku, że mimo tak trudnej metody zobrazowania ten pozornie chaotyczny sposób zmontowania filmu został wykonany bardzo starannie i z dużym pietyzmem.
-dużo drobnych wątków pobocznych. Miało to na celu pokazanie głębi historii i w zasadzie jest dobrym pomysłem, ale przez to widz musi się bardzo skupiać, bo niektóre elementy mogą być zauważalne dopiero przy kilkukrotnym i to bardzo dokładnym oglądaniu.
Smarzowskiego sposób na widza jest podobny jak w "Weselu": polać wódki, rozluźnić, rozbawić i walnąc obuchem po świadomości, a potem wykopać z kina, niech się zastanawia co to było? Być może pokazany świat jest trochę brudniejszy, trochę wulgarniejszy niż rzeczywistość, ale tylko na granicy podkreślenia, uwypuklenia tematu.
Będę wracał do tego filmu, bo wart jest on wielokrotnego obejrzenia i będę też wyglądał nowych filmów Smarzowskiego. Już w produkcji jest "Anioł" wg książki Pilcha z Więckiewiczem w roli głównej. Znów będzie dużo alkoholu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz