David Fincher, Andrrew Davis, Sam Raimi, Kevin Spacey, Agnieszka Holland - duże nazwiska przewijają się wokół serialu "House of cards" stacji Netflix.
Temat bardzo nośny, bo polityka od kuchni. Na szczęście dużo mniej wulgarnie od modnych ostatnio taśm restauracyjnych. I co ciekawe, mimo, że trup wcale nie ściele się gęsto, to film nadrabia klimatem i trzyma w napięciu lepiej od niejednego sensacyjniaka. Kevin Spacey wyśmienity, wręcz stworzony do tej roli, obok kilka twarzy znanych z amerykańskiego serialowego poletka, kreujących bardzo dobry drugi plan. Do tego bardzo klimatyczna muzyka i obraz w fincherowskiej manierze.
Netflix na szczęście przewidział, że serial będzie wciągający i wypuszcza od razu cały sezon, zamiast dawkować widzom po jednym odcinku tygodniowo. Ale i tak przerwy trzeba robić raczej w środku odcinka niż na końcu, bo końcówka zazwyczaj wręcz wymusza oglądanie kolejnego odcinka.
Na szczęście chyba nie grozi nam rozwleczenie tematu ponad miarę często obserwowane w serialach, bo przy tym tempie błyskawicznej kariery politycznej główny bohater Frank Underwood w trzecim sezonie jako prezydent Stanów Zjednoczonych pewnie nie będzie miał już dokąd awansować a jedynie pozostanie odgryzanie się konkurentom podgryzającym kostki.
Wielka polityka podana w sposób przerażający i fascynujący zarazem. Warto poświęcić te kilkanaście godzin, bo po raz kolejny dobre kino znaleźć można wśród seriali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz