sobota, 26 grudnia 2015

Robinson Cruzoe do potęgi trzeciej

Ridley Scott należy do piątki moich ulubionych reżyserów już od wielu, wielu lat. Ma też u mnie spory kredyt zaufania. Dlatego też ze sporymi oczekiwaniami podszedłem do "Marsjanina".
Jest to uwspółcześniona i bardzo, ale to bardzo podrasowana historia samotnego człowieka na bezludnej wyspie. W roli wyspy - planeta Mars. W roli człowieka - Matt Damon. Żeby nie było tak łatwo jak na wyspie to zabrano mu wszystko - powietrze, wodę, jedzenie, możliwości kontaktu, nadzieję na przypadkowy ratunek. Nawet Piętaszka nie uświadczysz...
No i musiał z siebie nasz bohater wykrzesać super MacGyvera. Nie zdradzę czy mu się udało.
Rozumiem Ridleya Scotta, że był po wrażeniem książki Andy'ego Weira. Ja również pochłonąłem ją w kilka godzin (nie jest zbyt gruba). Niestety w ekranizacji zabrakło prawie wszystkiego co składało się na atuty tej książki. Zabrakło mi przede wszystkim poczucia humoru głównego bohatera. Zabrakło również poczucia skali problemów, przez co cały film sprawia wrażenie jakby każdy praktycznie wątek został tylko liźnięty lub delikatnie wspomniany a następnie odłożony na bok. Nie ma wody - mam wodę. Nie ma co jeść - mam jedzenie. Jest zimno - mam już ciepło. Nie ma komunikacji - znalazłem rozwiązanie.
Zdecydowanie polecam - nawet tym, którzy już film obejrzeli - przeczytanie książki. Jest sporo lepsza od ekranizacji. A film można obejrzeć, ale pozycja obowiązkowa to to nie jest. Szkoda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz