"Kidding" - produkcja i główna rola Jim Carrey.
Po pierwszym odcinku dałem sobie spokój - ani to śmieszne, ani ciekawe. Nominacja do Złotych Globów dla serialu komediowego i aktora komediowego? Chyba pomyłka. Jeszcze do tego nieco niesmaczne w amerykańsko kloaczny sposób. A potem pomyślałem sobie - a co z zasadą trzech odcinków? "Breaking bad" też porzuciłem po pierwszym, czego do dziś się wstydzę. A jeszcze w miedzyczasie obejrzałem biograficzny "A beautiful day in the neighborhood" z Tomem Hanksem (polecam tym, co nie wiedzą kto to był Mr Rogers). Jest związek między filmem a serialem.
I tak się jakoś stało, że wróciłem do niego. Warto było - kończę pierwszy sezon. To nie jest komedia, to nie jest film na oglądanie jednym okiem. Ale ma w sobie jakiś element, trudny do zdefiniowania, który powoduje, że zapada w pamięć. W sposób przedziwny gra na uczuciach, w sposób nieszablonowy mówi o rzeczach ważnych i trudnych. Ma w sobie tyle kontrastów co jego główny bohater. A jak już załapać jego odmienność to odnajdywanie różnych smaczków w każdym odcinku sprawia sporo frajdy. Chociaż widać pokrętne poczucie humoru, to jednak to nie jest komedia, nigdy nie miała być. Ale warto. Obejrzę drugi sezon (podobno słabszy). Trzeciego nie ma i nie będzie - skasowali. A nominacja dla Carreya uzasadniona, bo zagrał niesamowicie, tylko ta kategoria aktora komediowego tym razem krzywdząca. I warto zwrócić uwagę na role dziecięce - obsypane pochwałami.
Sorki, miało być krótko...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz