Zrobiłem podejście do dwóch amerykańskich komedii. No i wymiękłem niestety. Moje poczucie humoru się raczej nie zmieniło, więc chyba to z nimi coś nie tak.
Na pierwszy ogień poszły "Druhny". Skusiłem się tym, że na www.film.org.pl dostały najlepszą ocenę wśród sierpniowych premier kinowych i miały niezłą recenzję. A tu kicha. Ostatkiem sił wytrzymałem do połowy może, ale dalej nie dało rady. Zupełnie nie poczułem tego filmu - ani postaci, ani historii ani "zabawności". Scenariusz napisała aktorka grająca główną rolę, do tego sama wyprodukowała, na reżysera zatrudniła jakiegoś debiutanta. Zabrakło samokrytyki. Coś tam wyszło, ale jakim cudem to do kin trafiło to nie wiem. Podobny typ humoru pojawił się w komedii "Your highness" i tu niestety też poległem po kwadransie. Trochę liczyłem na Natalie Portman i Jamesa Franco, trochę byłem zachęcony trailerami, które mi się kiedyś przed oczami przewinęły. Ale jak się okazało, żę humor jest równie przyziemny to sobie odpuściłem. Może niesprawiedliwie oceniam, bo jednak nie obejrzałem obu filmów w całości, ale z drugiej strony mój czas nie jest nieograniczony. Podobno jest taka niepisana zasada w Hollywood, że film ma 11 minut, żeby widza zainteresować i zatrzymać. Tym dwóm tytułom się nie udało.
Tak sobie uświadomiłem, że ostatnio dobrze się bawiłem na pierwszej części "Amierican Pie" jako komedii tchnącej świeżością, ale ze śmiechu popłakałem się niedawno na "True Grit" braci Cohenów, który to film mimo, że wybitny to jednak komedią nie jest. Coś się z tym filmowym poczuciem humoru dzieje, bo przecież moje się nie zmieniło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz